W odzieżowym....śmiech przez łzy.

                 

Dzień doberek.

 

Ja dziś na poważnie ale w sposób niepoważny. Żeby choć trochę się uśmiechnąć. Choć odrobinę :)

Odzieżówka.

Sklep z ubraniami jawi mi się w sposób dość nieoczywisty. Horror w pięciu aktach.

Wchodzę w takie miejsce. Rozglądam się. Paczam. Oko łypie tu i tam, i chłonie kolory, kroje. Kwiaty, zielenie, róże, kratki i cekiny. Węższe, szersze, taliowane, z siatką,  bez siatki. Widzę wszystko.

Oczywiście nie po wszystkie sięga ręka, bo nie każdy dla mnie. Mam świadomość swojego ciała i wiem, gdzie lepiej się nie zapuszczać.

Ale wracając do horroru.

Chodzę i wybieram.

Kiedy już odpowiednio się nachodzę i wyboru dokonam, dzierżąc wieszaki z ubraniami dziarskim krokiem idę do przymierzalni. I się zaczyna.

Zakładam jeansy….na stopę i dalej nie idzie. Skinny są naprawdę super skinny. Konia z rzędem temu, kto znajdzie coś mniej skinny. Teraz zdarza się to coraz częściej, ale bywały czasy kiedy posucha była, oj posucha Panie. No więc na stopie stop. Innym razem zaciągnę wyżej ale łydka się uciśnie niemiłosiernie. Nawet jeśli się nie uciśnie i wciągnę wyżej to zapięcie guzika powoduje, że moje fałdki wychodzą z tych spodni mało apetycznie.

Zakładam sukienkę. No niby super i pięknie. Nawet przelazłam przez otwór przeznaczony na wciągniecie delikwentki na ciało. Super. Prawie. Dociągam ją do piersi i ni huhu dalej. Albo ciągnę dalej i na moich biodrach się zatrzymuje. Albo ciągnę jeszcze dalej i opięta jestem nienaturalnie. Tudzież opcja ostatnia zakładam ją w całości, nie opina mnie za to cycki jak dwa naleśniki. Tylko dżem na nie kłaść.

Zakładam t-shirt albo koszulkę. No pięknie, pięknie. I jak z sukienką. Albo na cyckach się zatrzyma, albo na biodrach, albo opięta będzie. No w skrajnych przypadkach podjeżdża sama z siebie do góry. Może ja taka śliska jestem.

I tak oto horroy przeżywam w przymierzalni. Obawa i lęk mieszają się z nutką ekscytacji i nadzieją, że a może jednak się uda i będzie ok. I żeby nie było ja z tych co to zawsze rozmiar większy biorę. Bo lubię swobodę, bo lubię luz i przestrzeń. Niektórzy by powiedzieli, że lubię wypustki powietrzne między mną z moimi ubraniami. Lubię. Po prostu.

Dlaczego więc zakładając ubrania, które są w moim  rozmiarze czuję się jak szynka w sznurku? Dlaczego coś o większym rozmiarze nie chce się trzymać tego rozmiaru? Dlaczego jeśli idę na dział z większymi rozmiarami to tam już tych kolorów i wzorów jakby mniej, jakby szarzej, jakby nie tak?

Też chcę kolory. Też chcę kroje. Też chcę mieć wybór. A często pozostają mi tylko sznurki.

 


 


                                                                                                        Pozdro,

                                                                                                        Karo

 

Komentarze

Popularne posty